Triarcum – Rozdział 2

           Idziesz cichą asfaltową drogą w dół wzgórza, na którym znajduje się twój dom. Nie wiesz, gdzie podział się Seth, ale zamiast interesować się nim, zaczynasz rozmyślać o swoim śnie. Zastanawiasz się nad tym całą drogę. Nie zauważasz, kiedy doszłaś do podnóża góry, gdzie znajdowało się Milowody. 

– Po co tu przyszliśmy? – zapytał idący obok ciebie krok w krok Seth.  

– Idziemy sprawdzić, co u Gangu Wiewióra. Składał się on z wszystkich dzieci mieszkających na wyspie, poza oczywiście tobą. Założycielem gangu była Maria Rossi i Johnny Saber, razem z nimi było ich jedenaście. Ich główna miejscówka znajdowała się w starej opuszczonej bazie wojskowej leżącej kilka kilometrów od Milowody w starym lesie. Opuszczonej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym, przez co ściany zawalały się jak domki z kart budowane przez Sakari w towarzystwie twoim i Ayanara. Jednak jak was nie było, to zawsze twierdziła coś innego. Stanęłaś przed bazą wojskową, której gdzieniegdzie bliskie były zawaleniu się kolumny i ściany, a ze ścian odchodził stary żółty lakier. 

– Ty?! – podskakujesz i obracasz się w kierunku głosu. Johnny Saber stojący  za tobą, wygląda, jakby oczy miały mu wyskoczyć. 

– C-co ty tu robisz? – przewraca się na ziemię, cofając się. Omiataszasz go wzrokiem. Miał czarne krótkie włosy związane w  wysoką kitkę i czarne przestraszone oczy. Ubrany był w zwykłe jeansy i skórzaną kurtkę. Wyciągasz w jego stronę rękę, on patrzy na ciebie z przerażeniem i niedowierzaniem. 

– Elizabeth – podajesz mu rękę.

– Myślałem, że ty – zanim jednak on kończy – spogląda na ciebie – To znaczy… Co ty tu robisz?! – chyba go speszyłaś. 

– Przyszłam podsłuchiwać.

– Aha – jego oczy zrobiły się szklane – Ty faktycznie masz zielone włosy – pokazuje na ciebie niepewnie palcem. Tak, masz bardzo długie, jasnozielone, lokowane włosy. Poza tym masz jeszcze jasno zielonkawe oczy, bladą cerę, nosisz za duże białe, męskie koszule i złote kolczyki na uszach podobne do tych, które mają byki, tylko szersze i na całe ucho.

– A to źle?

– Nie! – macha rękami z zakłopotania – twoje włosy są bardzo ładne. To znaczy tak ogólnie – drapie się po głowie. Tak w zeznaniach to nawet Sakari się nie gubi. 

– Co ty robisz? – pytasz.

– A muszę coś robić?

– Nie – spuszczasz głowę, na ziemi dostrzegasz MP3. Podnosisz ją i przykładasz do ucha słuchawkę. 

– Ktoś ci pozwolił? – przez zęby chrząka Johnny. 

– Dość wulgarne – podajesz mu je, a on wyrywa ci to z ręki. 

– Ile ty masz lat, żeby gadać mi takie rzeczy?! 

– Dwanaście. A ty ile?

– Trzynaście – wkłada słuchawki do uszu i rusza w stronę ruin. Ruszasz za nim, a on cię ignoruje. Idziecie przez dłuższy czas obok siebie w milczeniu. Cały ten teren wyspy był tak stary, że wszystko porosło tu zielenią. Według ciebie miało to swój urok. Gdy weszliście na dach schronu, Johnny zdjął słuchawki. Po poprzewracanych cegłach i szczątkach betonu wdrapujecie się na jedną z grubszych ścian porośniętych zielenią i siadacie na niej po turecku. 

– Nadal tu jesteś? – miało to brzmieć z irytacją, ale jednak czujesz trochę szczęścia w jego głosie, że sobie nie poszłaś.  

– Powinieneś mieć taką osobę, która powinna być przy tobie, żebyś nie był sam – oderwałaś najdłuższy kawałek trawy i zaczęłaś go miętosić w ręce.

– Widzisz mnie pierwszy raz i uznajesz mnie za samotnego? Skąd możesz to wiedzieć – patrzycie na siebie w ciszy. – Jesteś stalkerem? 

– Może – odpowiadasz żartobliwie, a on przewraca oczami. 

– Johnny! – odzywa się trzeci głos. Jakaś dziewczyna podbiega do niego. 

– Maria? – odpowiada na jej krzyk Johnny.

– Tak! Od kilkunastu minut latamy i cię szukamy – odpowiada dziewczyna, która ma krótkie, lokowane, rude włosy, szare oczy, dość opaloną skórę i lekki makijaż na twarzy. Ma na sobie szary top i długie wojskowe spodnie. 

– Jestem tu z Elizabeth – odcięłaś się na chwilę, ale po tych słowach rozumiesz mniej więcej, o czym mówiła Maria.

– Z nią? – przewraca oczami.

– Co ci nie pasuje w moim towarzystwie – zaskakujesz ze ściany, po czym  w szybkim tempie pojawiasz się przed jej twarzą. 

– Ehhhh – jej oczy latają i mierzą cię od stup do głów – Ty jesteś Elizabeth?

– Tak, to ja – uśmiechasz się do niej. Ona jednak bierze Johnego pod ramię i mówi:

– Słuchaj, mamy ważne prywatne sprawy i musimy już iść – uśmiecha się niezręcznie i odchodzi z Johnym w stronę zejścia z dachu. Ten jednak na pożegnanie macha ci ręką.


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz