Dzieci śmierc: jedno się kończy a drugie zaczyna – rozdział 2

Idziesz cichą asfaltową drogą w dół wzgórza na którym znajduje się twój dom. Nie wiesz gdzie podział się Saori, ale zamiast interesować się nim zaczynasz rozmyślać o swoim śnie. Zastanawiasz się nad tymi pytania całą drogę, nie zauważa kiedy doszłaś do podnóża góry gdzie znajdowało się Milowody. 

– Po co tu przyszliśmy? – zapytał idący obok ciebie krok w krok Saori.  

– Idziemy sprawdzić co u Gangu Wiewióra. Składał się z wszystkich dzieci mieszkających na wyspie. Założycielem gangu był Johnny Saber, razem z nim było ich jedenaście. Ich główna miejscówka znajdowała się w starym opuszczonej bazie wojskowej leżącym kilka kilometrów od Milowody w starym lesie. Opuszczonej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym, przez co ściany zawalały się jak domki z kard budowane przez Sakari w towarzystwie twoim i Ayanara. Jednak jak was nie było to zawsze twierdziła coś innego. Stając przed bazą wojskową której gdzie nie gdzie bliskie były zawaleniu się kolumny i ściany, a ze ścian odchodził stary żółty lakier. Stojąc przed leżącym metalowym płotem  słyszysz głosy wydobywające się z budynku. Zakradasz się pod jedno z okien i kucasz, trawa rośnie tak wysoko że jej końcówki muskają ci nos.  

– Gdzie jest Sai i Amanda? – niecierpliwie pyta Johny.

– Amanda mówiła że się spóźnią – odpowiada Mateusz. 

– A może mi ktoś powiedzieć cze zebranie jest dzisiaj, a nie w piątek jak zawsze? – wtrąca się Maria.

– Mój zespół więc spotka mogę organizować kiedy chcę.

– Powodem dzisiejszego jest pewnie śmierć Pana Hubbard – odzywa się spokojem, ale dobrze do usłyszenia Artur. Gdy czasami z nudów śledziła gang, bacznie przyglądałaś się każdemu z członków. I mimo rzadkich rozmów z nimi znasz każdego z osobna doskonale, wiesz nawet kilka rzeczy których te osoby nie zdradzają gangu.

– Tak Artur masz rację – uspokaja się nieco Johny, jednak nadal na jego ustach malowała się złość na spóźnialskich.

– Po części tak, po części nie – wtrąca się Filip.

– Mówiłem ci że to potem – Odpowiada bardziej zirytowany Johny.

– Ale co? – Pytają chórem Mary i Ino.

– Jak powiedziałem później, to później!

– Jeśli chodzi o mnie to z sprawą śmierci nie ma nic do gadania – budzi się z zamyślenia Harry.

– Niema?

– Niema. Zabił się, i tyle – wzrusza ramionami i odkałada na bok słomkę którą mieszał herbatę w termosie. Spuszczasz głowę w dół. ” W sumie to tata miał wszystko, wielką firmę znaną na całym świecie, a nawet dwie, sławę, rzesze wielbiących go ludzi. Ale w tym też setki wrogów.”

– To co Harry mówi nie ma sensu.

Wyprawa cię głos Johna. „Skoro to co Harry mówi nie ma sensu, ta jakie jest inne wytłumaczenie? Nikt nie wszedłby do domu niezauważony. Nie z pięcioma agresywnymi buldogami biegającymi swobodnie po górze, nie z mającą bardzo lekki sen Sakari, nie z służbą robiącą sobie przechadzki po domu w nocy, no i wczoraj przecież Mama i Eva siedziały w salonie.”

Wtedy hałas w twojej głowie i wśród reszty zgromadzonych przerywa przyjście Sajiego i Amandy. – Nareszcie! – wściekły i naraz radosny Johnny wita spóźnionych. 

– Tak, tak wiemy jesteśmy spóźnieni.

– Gdzie byliście? – odzywa siedzącą jak dotąd cicho Elonora.

– Chcieliśmy sprawdzić co wyjdzie z sekcji zwłok.

– I? – Obraca głowę w ich stronę Harry.

– ,,I”, – Sai nie kończy bo wchodzi mu w słowo Amanda – nic nie wiemy.

– Czyli poszliście i nic nie wiecie? – podnosi brew Artur.

– No bo jak – nie słyszysz co było dalej, po cichu przemykasz się z powrotem w zieloną gęstwinę.

Idziesz cichą asfaltową drogą w dół wzgórza na którym znajduje się twój dom. Nie wiesz gdzie podział się Saori, ale zamiast interesować się nim zaczynasz rozmyślać o swoim śnie. Zastanawiasz się nad tymi pytania całą drogę, nie zauważa kiedy doszłaś do podnóża góry gdzie znajdowało się Milowody. 

– Po co tu przyszliśmy? – zapytał idący obok ciebie krok w krok Saori.  

– Idziemy sprawdzić co u Gangu Wiewióra. Składał się z wszystkich dzieci mieszkających na wyspie. Założycielem gangu był Johnny Saber, razem z nim było ich jedenaście. Ich główna miejscówka znajdowała się w starym opuszczonej bazie wojskowej leżącym kilka kilometrów od Milowody w starym lesie. Opuszczonej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym, przez co ściany zawalały się jak domki z kard budowane przez Sakari w towarzystwie twoim i Ayanara. Jednak jak was nie było to zawsze twierdziła coś innego. Stając przed bazą wojskową której gdzie nie gdzie bliskie były zawaleniu się kolumny i ściany, a ze ścian odchodził stary żółty lakier. Stojąc przed leżącym metalowym płotem  słyszysz głosy wydobywające się z budynku. Zakradasz się pod jedno z okien i kucasz, trawa rośnie tak wysoko że jej końcówki muskają ci nos.  

– Gdzie jest Sai i Amanda? – niecierpliwie pyta Johny.

– Amanda mówiła że się spóźnią – odpowiada Mateusz. 

– A może mi ktoś powiedzieć cze zebranie jest dzisiaj, a nie w piątek jak zawsze? – wtrąca się Maria.

– Mój zespół więc spotka mogę organizować kiedy chcę.

– Powodem dzisiejszego jest pewnie śmierć Pana Hubbard – odzywa się spokojem, ale dobrze do usłyszenia Artur. Gdy czasami z nudów śledziła gang, bacznie przyglądałaś się każdemu z członków. I mimo rzadkich rozmów z nimi znasz każdego z osobna doskonale, wiesz nawet kilka rzeczy których te osoby nie zdradzają gangu.

– Tak Artur masz rację – uspokaja się nieco Johny, jednak nadal na jego ustach malowała się złość na spóźnialskich.

– Po części tak, po części nie – wtrąca się Filip.

– Mówiłem ci że to potem – Odpowiada bardziej zirytowany Johny.

– Ale co? – Pytają chórem Mary i Ino.

– Jak powiedziałem później, to później!

– Jeśli chodzi o mnie to z sprawą śmierci nie ma nic do gadania – budzi się z zamyślenia Harry.

– Niema?

– Niema. Zabił się, i tyle – wzrusza ramionami i odkałada na bok słomkę którą mieszał herbatę w termosie. Spuszczasz głowę w dół. ” W sumie to tata miał wszystko, wielką firmę znaną na całym świecie, a nawet dwie, sławę, rzesze wielbiących go ludzi. Ale w tym też setki wrogów.”

– To co Harry mówi nie ma sensu.

Wyprawa cię głos Johna. „Skoro to co Harry mówi nie ma sensu, ta jakie jest inne wytłumaczenie? Nikt nie wszedłby do domu niezauważony. Nie z pięcioma agresywnymi buldogami biegającymi swobodnie po górze, nie z mającą bardzo lekki sen Sakari, nie z służbą robiącą sobie przechadzki po domu w nocy, no i wczoraj przecież Mama i Eva siedziały w salonie.”

Wtedy hałas w twojej głowie i wśród reszty zgromadzonych przerywa przyjście Sajiego i Amandy. – Nareszcie! – wściekły i naraz radosny Johnny wita spóźnionych. 

– Tak, tak wiemy jesteśmy spóźnieni.

– Gdzie byliście? – odzywa siedzącą jak dotąd cicho Elonora.

– Chcieliśmy sprawdzić co wyjdzie z sekcji zwłok.

– I? – Obraca głowę w ich stronę Harry.

– ,,I”, – Sai nie kończy bo wchodzi mu w słowo Amanda – nic nie wiemy.

– Czyli poszliście i nic nie wiecie? – podnosi brew Artur.

– No bo jak – nie słyszysz co było dalej, po cichu przemykasz się z powrotem w zieloną gęstwinę.


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz