Triarcum – Atak aniołów – Rozdział 1

Elizabeth wpatrywała się w okno, leżąc na łóżku. Światło księżyca wpadające przez wielkie okna oświetlało jej chuderlawą postać i otulało ją niczym koc. Drugi koniec pokoju ogarnięty był, przez co mrokiem dawał stworom z wymiarów podłóżkowych mnóstwo miejsca do biegania. Cisza nocy była tak gęsta, że  wydawała się tłumić wszelkie próby jej zakłócenia. Jakby wszystko, co próbowało wydać dźwięk, było ściskane niewidzialną ręką. Jednak ta zewnętrzna cisza nie przełożyła się na myśli Elizabeth, które zaczęły błądzić ku rozmowie Sakari i Evy, podsłuchanej godzinę temu:

– Nie uważam, że to jest dobre – zmarszczyła brwi Sakari. Sprawiło to, że jej młoda twarzy wyglądała na już zmęczoną życiem.

– Nie tobie o tym decydować – Eva wzięła duży łyk herbaty. Jej surowy głos odzwierciedlony był w surowych rysach twarzy.

– Ale to tylko dziecko – Sakari zakręciła wodę w kranie i usiadła naprzeciwko Evy przy drewnianym stole.

– To jej matka o tym zdecyduje.

– Ale to mógł być jednorazowy przypadek.

– Ale nie był – przerwała stanowczo Eva.

– Nie? – po kilku sekundach zapytała Sakari.

– Nie. To dziecko jest… „inne”, a my musimy robić to, co mówi pani Rose.

„Inne?”, „To dziecko jest inne”, „Inne”. Te słowa odbijały się w myślach Elizabeth. Po chwili, nazywanej przez pracowników „godziną gapienia się w sufit”, naszła ją ochota na czekoladę. Porównywana w tym domu do narkotyku, cud ludzkich rąk, który był jej wydzielany. Ludzkie życie ciągle się wydłuża, przynosząc nowe choroby, takie jak na przykład Westroid. Lekarze kazali unikać słodkiego jak ognia, jak trucizny. Spowodowało to całe linie diet narzucanych przez matkę. Dziewczyna westchnęła,  wstała z łóżka i poszła w stronę drzwi. Po wyjściu z pokoju zauważyła  na parterze blask światła z kominka. Podeszła do szczytu schodów i lekko się wychyliła. Zobaczyła  swoją matkę, Rose Hubbard, chodzącą po salonie. Rose była trzydziestodwuletnią kobietą prowadzącą dom.Miała długie blond włosy spięte w wysoki kok i jasnozielone oczy, dokładnie takie jak Elizabeth. Ubrana była w sukienkę za kolana w odcieniach niebieskiego, z bufiastymi rękawami, a na nogach nosiła czarne i  wysokie obcasy. Elizabeth miała często wrażenie, że gdy matka na nią patrzy, jej myśli są daleko. Mimo to lubiła obserwować, jak kobieta spacerowała po ogrodzie. Teraz Rose chodziła po salonie, wyglądając na zdenerwowaną.

Na jednej z sof siedziała sprzątaczka Eva Ming, patrząc na Rose ze zmartwieniem. Elizabeth przyglądała się im przez kilka minut, aż w końcu Eva wstała i powiedziała:

– Może teraz pani odpocznie, a jutro do tego wrócimy?

Rose zatrzymała się i podniosła głowę, po czym westchnęła.

– Nie, muszę odpowiedzieć im teraz.

– Jest pani zbyt spięta, żeby teraz racjonalnie myśleć.

Rose złożyła ręce jak do modlitwy i zaczęła je intensywnie pocierać. Po chwili chodzenia po pokoju wzięła głęboki oddech.

– Najwyżej im zapłacę.

Elizabeth puściła drewnianą barierkę, którą cały czas kurczowo trzymała, i wróciła bez nadziei do swojego pokoju. „Im?”, „Czyli komu?” – zastanawiała się. Cicho zamknęła drzwi za sobą, podeszła do okna, otworzyła je i wyszła na nieduży balkon. Wychylając się lekko za balustradę, wzięła głęboki oddech świeżego, letniego powietrza. Podniosła głowę i westchnęła. Dwa księżyce wisiały obok siebie wysoko na niebie, przepełnionym gwiazdami. Ich światło niczym niebiański blask dawało światło nocy. Srebrne pierścienie otaczające księżyce lśniły najmocniej, a miliony gwiazd błyszczały na czerni nieba.

– Niebo jest piękne dzisiejszej nocy – odezwał się czarny bies siedzący na balustradzie balkonowej. Na jego pyszczku widniała czaszka jelenia, a w oczodołach płonął niebieski płomyki.

Elizabeth obróciła głowę w jego stronę.

– Czego chcesz?

– Niczego.

Piesek z pozycji siedzącej położył się na brzuchu, wystawiając łapę na zewnątrz balustrady.

– Więc… po co przyszedłeś?

– Bo potrzebujesz towarzystwa.

Elizabeth przemilczała jego odpowiedź.

– Jestem zawsze, kiedy mnie… – zaczął, ale przerwała mu.

– N-nie chcę pomocy przybłędy… – mruknęła.

– Jak na dziecko jesteś bardzo nieuprzejma. Mamusia nie uczyła szacunku?

Elizabeth parsknęła. Gdy wracała do pokoju, pies podąża za nią. Uderzyła o łóżko chowając twarz w poduszkę jak w maskę. Stworzonko udeptało sobie legowisko obok jej głowy. Był nie większy od jej głowy. Mimo bycia dupkiem był też przyjacielem. Marnym, to fakty, ale był. spojrzała na niego z pod burzy loków i położyła na nim rękę.

– Zeth… – mruknęła sennie.

– Mh…?

– A-a tak nie miał na imię jeden z synów Omena?

– Tak, ale mówiłaś, że w to nie wierzysz, prawda?

– Racja – odpowiedziała cicho i zamknęła oczy.

Jednak senność nie nadchodziła, a jedynie dziwne uczucie, jakby coś miało się wydarzyć. „Ale co może się wydarzyć?” – myślała. Zamykneła oczy i leżała, wzdychając. Gdy jednak Zmora nie opuszczała jej szyji, sięgnęła po telefon. Ale nie ma ani telefonu, ani szafki nocnej – zresztą łóżko też zniknęło. Podniosła się z ziemi i rozejrzała. Zaczęła rozglądać się wokół; wszystko wyglądało jak Warnorm – miasto przyszłości, utopii i inncyh bzdetów gadanych prze podludzi – influencerów. Jednak to miejsce było inne. Przypominało czarną kartkę z białymi zarysami przedmiotów i budynków.

Znowu śniła o tym dziwnym miejscu. Wiedziała, że musi przejść kilka ulic, zanim będzie mogła wejść do jakiegoś budynku. Pobiegła przez jezdnię, wbiegła na jeden z mostów i podeszła do szkalanej barierki. Wychyliła się nad nią, a zimna metalowa barierka sięgała jej pasa. Spojrzała w dół; fala zimna zalewała jej twarz. Im głębiej w mrok, tym bardziej miała wrażenie, że robi się ciemniej. Białe zarysy budynków skakały chaotycznie tam na dole. Blokowiska połączone mostami piętrzyły się jedno na drugim, tworząc zadziwiający krajobraz.

Przypomniała sobie drogę do tamtego budynku, po czym przeszla na drugą stronę barierki i spoglądała w dół. Czuła, że musi tam iść. Wiatr intensywnie targał jej włosami. Trzymając się barierek, wychyliła się, zamknęła oczy i puściła… spadała… Jej głowa skierowana była w stronę ziemi. Zamiast szybko opadać, leciała powoli, jakby była zanurzona w wodzie. Patrzyła na niebo – zamiast błękitu widziała szarość, a zamiast promieni słońca – spojrzenie wielkiego niebieskiego oka. Powoli wiatr, otulając ją jak koc, obrócił ją tak, że dotknęła ziemi stopami. Ogarnął ją spokój, ale nie na długo.

Ciszę przerwały głosy, wypowiadające jej imię, które potem zmieniały się w dziwne, niezrozumiałe słowa. Wszystko wokół zaczęło wirować, a Elizabeth zaczęła biec w stronę budynku. Musiała tam dotrzeć, zanim to się skończy, zanim ktoś ją zabierze! Wyciągnęła rękę przed siebie i…

Gdy otworzyła oczy, zobaczyła zaniepokojoną Evę.

– Wszystko dobrze!? – zapytała Eva, patrząc na nią przerażona.

– Tak… dlaczego pytasz?

– Wyglądałaś, jakbyś miała koszmar – mruknęła Eva z niepokojem.

– Dzięki, ale… – zaczęła, ale nie dokończyła, bo do pokoju z impetem wbiegła Sakari.

– Elizabeth! – krzyknęła, starając się złapać oddech.

– C-co? – Elizabeth spojrzała na Sakari, a potem na Evę, która westchnęła.

– Nie jestem już małym dzieckiem…

– Wiem, Elizabeth.

– A więc…co się stało?

Eva westchnęła głębiej.

– Chodzi o to, że… – zawahała się – Ty…

Elizabeth uniosła brew.

– Za kilka dni wyjeżdżasz.

Zapadła cisza, nawet Sakari ucichła. Obie patrzyły na nią.

– C-co? Gdzie? – zapytała Elizabeth.

– Do szkoły – odpowiedziała Eva. Miała minę, jakby przełknęła gorzkie lekarstwo. Eva wzięła głęboki oddech i zacisnęła ręce na dłoniach Elizabeth.

– Twoja mama…

– Nie! – wykrzyknęła Elizabeth, wiedząc, że te słowa nie wróżą nic dobrego. Zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju, potrącając Sakari. “Całe życie spędziłam na wyspie, trzymana przez matkę z dala od świata, a teraz nagle mam wyjechać?!” Pędziła przez dom, potrącając kilka osób i słysząc za sobą krzyki. Wypadła na ogród i dostrzegła Rose pośród krwistych róż. Zmrużyła oczy, zaciskając zęby. Ruszyła w stronę matki.

Rose uniosła wzrok, spoglądając na nią smętnie.

– Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.

– G-gdzie jadę? – zapytała Elizabeth, piorunując matkę wzrokiem.

– Do Warnorm – odpowiedziała Rose obojętnie.

– Po co?

– Do Kapłana. Zostaniesz jego podopieczną.

– Jakiego kapłana?! – Elizabeth podniosła głos.

– Zostaniesz podopieczną głowy społeczności Triarcanum.

– Tych wariatów?!

– Uważaj na słowa! – Rose wyraźnie się zdenerwowała.

– To jest mi narzucone.

– To jest postanowione! – urwała Rose i odeszła w stronę domu.

Elizabeth poczuła lodowaty powiew, gdy matka ją mijała. Stała w ciszy na skraju własnych myśli. Skierowała się w stronę schodów, przy których wczoraj widziała Rose i Evę. Teraz przy kominku stał lokaj Edward, poprawiający coś kijkiem. Elizabeth minęła go, kierując się do jadalni. Po wejściu do jadalni zobaczyła wrzące jajka na drugim końcu stołu. Wzięła do buzi pierwszy kęs i poczuła, jakby smak nagle zniknął.

W drzwiach pojawił się Homuro – zastępca jej ojca, którego zawsze podejrzewała o „bliższe” relacje z matką. Mężczyzna poprawił okulary i powiedział:

– Twoje dzisiejsze zajęcia zostały odwołane. Ayanori dostał w nocy wysokiej gorączki.

– Dobrze – burknęła Elizabeth. Homuro obrócił się w stronę drzwi i złapał za klamkę, gdy Elizabeth go zatrzymała.

– Homuro?

– Tak? – obrócił się, majestatycznie zarzucając czarną kitka do tyłu jak to często robił przy starszych samicach. 

– A tata wie?

Zapadła cisza, a mężczyzna wziął głęboki oddech.

– Nie wiem – odpowiedział chłodno.

Elizabeth poczuła, jakby nikomu na niej nie zależało. Znów.

– To co, uciekamy? – w sali pojawił się kryptyda, z wyrazem twarzy przypominającym „XD”.

– Aż tak się cieszysz, że jedzieMY do Warnorm?

– Eeee tam, może jesteś uprzedzona. W końcu nie można bać się tego, co nowe.

– Może masz rację – spuściła  wzrok na talerz.

– Nie martw się, zabawa niedługo się zacznie…

Elizabeth wstała, z chytrym uśmiechem.

– Jak ‘niedługo się zacznie’? – bies uśmiechnął się przebiegle.

– Zobaczysz – rzuciła mu tajemnicze spojrzenie i wyszła z jadalni.


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz